inFamous: Second Son – Recenzja
Pamiętam jak na przedpremierowym pokazie gry na początku marca panowie z Sucker Punch mówili, że żeby w pełni docenić nowego nieSławnego należy go przejść 2 razy. Ścieżka dobrej i złej karmy miała dostarczyć graczowi 2 unikalnych przygód i pozwolić zrozumieć wagę podejmowanych decyzji. Dziś wiem, że Nate Fox kłamał, a główną różnicą między złym a dobrym Delsinem jest kolor mocy jaką posługuje się nasz protagonista.
Te gorzkie słowa są dalekie od mojej finalnej oceny gry, ale nie sposób od nich nie zacząć. Cechą charakterystyczną poprzednich dwóch odsłon była właśnie ta dwubiegunowa fabuła i ciężar jaki spoczywał na graczu w momencie podejmowania kluczowych wyborów. To element którego ekipa z Seattle nigdy do końca nie dopracowała, ale którym zdecydowanie mogła się pochwalić. Cole MacGrath borykał się z poważnymi problemami jak stawianie na jednej szali życia bliskiej mu osoby przeciwko życiu grupy niewinnych mieszkańców. Delsin tymczasem decyduje głównie o tym czy chce zmienić nowo napotkanego Przewodnika w maszynkę do siania terroru, czy super-harcerzyka. W dodatku decyzje te mają minimalny wpływ na dalszy rozwój wydarzeń i różnicę między dwoma ścieżkami karmy odczułem tylko w trakcie wspólnej misji z Fetch oraz oglądając zakończenie gry. To za mało, bo na ewolucję właśnie tego elementu gry liczyłem przy pierwszym next-genowym nie Sławnym.
Żebym mógł zamknąć temat marudzenia i przejść do plusów gry (które na szczęście są w znacznej większości) muszę wspomnieć jeszcze kilka słów o ścieżce muzycznej. Seattle to kolebka grunge’u. Fakt, o którym twórcy gry nie dawali nam zapomnieć przed jej premierą. Był to jeden z powodów dla których jarałem się nowym setupem i muszę przyznać, że to co stało się później nieco mnie zabolało. Najpierw Sucker Punch strzeliło mnie po mordzie paskudnym coverem Nirvany w jednym z trailerów, a później dobiło ścieżką dźwiękową pozbawioną licencjonowanych utworów oddających styl i tradycję miasta. Finalne OST nie jest złe i pasuje do gry, ale ekscytację brzmieniem Seattle jaką dało się wyczuć podczas pokazu przedpremierowego odebrałem jako obietnicę której niestety nie dotrzymano.
Wypowiadając te słowa mogę zamknąć rozdział poświęcony wadom gry i przejść do tego co przez blisko 15 godzin wywoływało mój zachwyt. Mogę? Mogę już?
Ok. Ja jebię, jaka ta gra jest piękna. Wiem, że niektórym mógł się podobać nowy Killzone, ale dopiero Drugi Syn jest sensownym usprawiedliwieniem dla ekscytacji konsolami nowej generacji. Zupełnie nie dziwę się twórcom gry którzy w ostatniej aktualizacji postanowili wprowadzić rozbudowany tryb do robienia screenshotów. Odbicia światła i szorstkość tekstur robią niesamowite wrażenie w połączeniu z efektami cząsteczkowymi i bijącymi soczystymi kolorami mocami Przewodników. Dzień i noc w Seattle są jak 2 różne światy, oba sprawiające, że dolna szczęka nagle robi się jakby cięższa. Absolutnym killerem który doprowadził moje oczy do orgazmu okazało się używanie mocy Neonu w pulsującym nocnym życiem mieście. Właściwie to każda z mocy i każdy z ciosów wywoływał u mnie ten efekt. Wysysanie światła z neonów wygląda jak sen jednorożca.
Mówiąc już o grafice warto też wspomnieć o bardzo udanej grze aktorskiej i pierwszorzędnym użyciu motion-capture. Bohaterowie są pełni życia, poruszają się dynamicznie i naturalnie. Jedyną postacią która nie przypadła mi do gustu był Eugene – typowy nerd który nawet mimo posiadanych super mocy woli światło komputera od ciepła promieni słonecznych. Fakt, trudno jest zaprojektować wyszukaną postać która ma reprezentować jakiś żywioł (umówmy się, że moc video możemy w tym przypadku tak nazwać), ale okularnik od aniołów i demonów był bolesnym wręcz przeniesieniem stereotypu na bohatera gry. Wiele dobrego nie mogę też powiedzieć o dubbingu, bo jak oryginalni voice aktorzy spisali się na medal, tak polska wersja gry woła o pomstę do nieba, głównie za sprawą Delsina. Jego okrzyki w momencie kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że jest przewodnikiem będą mi się śnić po nocach. W koszmarach.
Ale odejdźmy już od otoczki gry i przejdźmy do gameplayowego mięska, bo tutaj kryje się to co najlepsze. Obdarzenie protagonisty zdolnością pochłaniania mocy innych przewodników to najlepsze co przydarzyło się do tej pory serii o nieSławnym. Dzięki stopniowemu wprowadzaniu i rozwijaniu zdolności przez całą rozgrywkę mogłem delektować się ciągle czymś nowym. Co prawda elementów dostępnych w grze okazało się być mniej niż wstępnie oczekiwałem (dym, neon, video, beton), ale bądźmy ze sobą szczerzy – to nadal 400% tego co potrafił Cole. 🙂 Samo rozwijanie umiejętności też zdaje się mieć więcej sensu, bo możemy odblokować rzeczy bardzo przydatne (głównie w sprawnym poruszaniu się po mieście), a nie wywołujące tylko jednorazowy efekt „wow”, a następnie odchodzące w zapomnienie, jak to było w przypadku 2 poprzednich odsłon serii. Walka również nie pozostawia wiele do życzenia. Jest szybka, efektowna i niesamowicie płynna. Myślę, że gdyby każda z mocy posiadała jakiś element ciosu ogłuszającego, to śmiało można by było wprowadzić do gry mnożnik punktów i combo meter.
To właśnie różnorodność mocy oraz ich zastosowań skutecznie ożywiała przeciętne i często podobne do siebie misje. Pod tym względem gra aż prosi się o fabularne dodatki DLC w których Delsin kopiuje moce nowo poznanych przewodników. Świetnym przykładem jest zawarte w grze Paper Trials w którym nasz bohater spotyka tajemniczą postać władającą elementem… papieru. Co prawda nie skończyłem jeszcze tego zestawu misji, ale początek wygląda bardzo obiecująco, a nawet lepiej niż cały rozdział gry poświęcony Eugene.
Muszę też chociaż napomknąć, że w temacie misji pobocznych widać ogromny postęp w stosunku do poprzednich odsłon gry. Zadania są ciekawe, różnorodne, świetnie wyważone czasowo i przede wszystkim wciągające. Do moich faworytów należy ściganie ukrywających się agentów D.U.P. oraz pokrywanie miasta iście Banksyowatymi (kiedyś pójdę siedzieć za tak kiepskie słowotwórstwo) street artami. Dodatkowo pojawiły się wydarzenia pozwalające podbić karmę bohatera, takie jak pomoc dręczonym przez rozgniewany tłum przewodnikom, atakowanie protestujących tłumów czy walka z lokalnymi gangami narkotykowymi.
Najlepsze co mogę powiedzieć o nowym nieSławnym to fakt, że jest godną, next-genową kontynuacją jednej z moich ulubionych serii z PS3. Gra momentami daje nam do zrozumienia, że autorzy musieli się śpieszyć żeby dotrzymać terminów, ale to tylko drobnostka która i tak tonie szybko w świetnej i wciągającej rozgrywce. inFamous: Second Son to pierwszy duży tytuł na PS4 który z czystym sercem mogę polecić każdemu, również osobom nie mającym do tej pory żadnej styczności z serią. Cieszę się, że po raz kolejny ekipa z Sucker Punch stanęła na wysokości zadania i spełniła moje oczekiwania.
Nie jestem zwolennikiem oceniania gier, ale zdaję sobie sprawę, że do sporej części z Was przemawia wyłącznie punktacja na końcu recenzji. Mój klucz oceniania nie jest jeszcze idealny, ale staram się nad nim pracować. 🙂 Najnowszy nieSławny zasłużył według niego na ocenę 82/100.